ABC Edukacji XXI wieku - kampania edukacyjna na Zaolziu!
WPUSZCZAMY DZIECI NA RING
(wywiad udzielony dla Głosu. Gazety Polaków w Republice Czeskiej; pełna wersja dostępna na stronie https://www.pctesin.cz/dla-rodzicow.html)Jak ocena dziecka przez rodzica i nauczyciela wpływa na jego poczucie własnej wartości?
Kiedy dziecko jest małe, nasza uwaga i zachwyt towarzyszą mu bardzo często. Jesteśmy
dumni jako rodzice, widząc jak nasza pociecha opanowuje kolejne umiejętności, coraz lepiej
radzi sobie w środowisku i wzrasta w samodzielności. Młode mamy i ojcowie, ale też
i dziadkowie, uwielbiają opowiadać, czego ostatnio dokonał ich potomek. Czy wówczas ktoś
z otoczenia ocenia dziecko krytycznym okiem, wytykając mu błędy? Nawet wtedy, kiedy nie
daje ono rady, najbliżsi częściej zachęcają je do ponownego podjęcia działań, pracując w ten
sposób nad jego wytrwałością, rzadziej zaś krytykują i skupiają się na tym, co dziecku nie
wyszło. Niestety bardzo często ta zależność zmienia się w okresie szkolnym dziecka.
Zabiegani i zapracowani rodzice oczekują od dziecka z jednej strony bycia istotą
niestwarzającą problemów, z drugiej zaś wymagają, by spełniało ono pokładane w nim
nadzieje i oczekiwania. Nauczyciele chcą, by chłonęło coraz więcej i więcej wiedzy, której
przyrost sprawdzany jest na testach. Takie dziecko jest dla rodzica i nauczyciela idealne. Ale
takie dziecko nie istnieje. I tu mamy zderzenie dwóch perspektyw – dorosłego i dziecka. Ten
pierwszy wymaga, najwyżej stawia poprzeczki, rozlicza, karze, oczekuje wciąż więcej i więcej,
to drugie zaś potrzebuje miłości, bezpieczeństwa, poczucia bycia potrzebnym, dostrzeganym,
docenianym, zauważanym. Dla dorosłego liczą się efekty w postaci wyników, dla dziecka zaś
istotne jest zdobycie uznania w oczach dorosłych. Dziecko buduje swoją wartość na słowach
i czynach dorosłych z jego najbliższego otoczenia. Kiedy słyszy najczęściej listę życzeń
do spełnienia, nie czuje się kochane, bo na miłość zasłuży dopiero wtedy, kiedy spełni
oczekiwania. Bez nich jest nikim. Podobnie jest i w szkole, bo musi ono wypełniać polecenia,
wykonywać rozkazy, realizować narzucony przez nauczyciela schemat, a tam nie ma miejsca
na autonomię dziecka, na rozwój jego osobowości, myślenia, poczucia sprawstwa,
przekonania o byciu kompetentnym i po prostu dobrym. Najważniejszy jest wynik, ocena, nie
to, co czuje dziecko i jakie ono jest. W ten sposób oczekiwania dorosłych, szczególnie ocena,
którą oni – sami tylko wiedząc, na jakich zasadach – wystawiają, niszczą poczucie własnej
wartości u dziecka.
Jak nagradzać, żeby docenić wysiłek dziecka, ale go nie „przekupywać”?
Jeśli mamy przekonanie, że nagrody są dziecku potrzebne, to jesteśmy w błędzie. Czy małe
dziecko podejmuje trud nauki chodzenia, bo otrzyma nagrodę? Czy buduje wieżę z klocków,
bo rodzice obiecali mu wynagrodzenie? Czy dorosły, kiedy otrzymuje wypłatę za pracę, czuje
się naprawdę doceniony? Był okres dominacji poglądu, że wychowanie dziecka możliwe jest
tylko za pomocą nagród i kar. Dziecko zrobi coś dobrego, dostaje za to nagrodę. Jeśli zrobi
coś złego, zostanie ukarane. Logika tego podejścia jest prosta: nagroda, która sprawia
przyjemność, ma spotęgować korzystne zachowania, kara, która tej przyjemności jest
pozbawiona, działania niekorzystne ma wygasić. Wychowanie więc przypomina tresurę, bo
czyż dokładnie nie tak postępujemy na przykład z psem? Z pewnością mamy szanse uzyskać
posłuszeństwo, ale czy jest to świadome, dokonane z wyboru zachowanie, czy też
pozbawione myślenia działanie? Jeśli chcemy, by nasze dzieci w życiu dorosłym były
pozbawione refleksji, krytycznego myślenia, umiejętności rozwiązywania problemów, to
powinniśmy nadal być wierni nagrodom i karom. Jeśli zaś zależy nam na pełnym rozwoju
dzieci, by w życiu kierowały się rozumem i sercem, by doświadczały radości i satysfakcji
z podejmowanych świadomie działań, zacznijmy doceniać, nie nagradzać. Doceniać ich wysiłek i odwagę w podejmowaniu trudu małych dla nas, a dla nich naprawdę dużych,
codziennych zadań. Jeśli rodzice zabiorą dziecko do cukierni po zakończonym semestrze
w szkole, by docenić kilkumiesięczną pracę, jaką dziecko włożyło w naukę, by powiedzieć,
że dostrzegają jego codzienny wysiłek, że doceniają, ile trudu i energii dziecko oddało nauce
każdego dnia, to wspierają je w pełnym rozwoju i kształtują w ten sposób przyszłego
mądrego, odpowiedzialnego, dobrego i szczęśliwego człowieka. Nie ma nic bardziej
radosnego dla rodzica niż widok szczęśliwych i przepełnionych radością oczu dziecka, które
zajada się lodami ze smakiem, bo wie, że jest kochane przez rodziców takie, jakie jest. Co
więcej, jest ważne dla nich i dlatego to, co robi, odbiera jako cenne i istotne, bo docenione
zostało przez jego najbliższych. Odczuwa więc podwójną satysfakcję – taką wewnętrzną,
że cieszy mnie to, co robię, i taką widoczną w oczach innych, że oni też dzielą ze mną tę
radość.
Często karą za gorsze wyniki w nauce bywa „szlaban”. Wydaje mi się, że jeżeli ma on formę zakazu gier komputerowych lub bezcelowego surfowania w Internecie , to ma on swoje uzasadnienie. Ale czy odpowiednią karą jest „szlaban” na zajęcia sportowe, kreatywne czy inne formy spędzania wolnego czasu?
Tradycyjny szlaban to zwykła kara, którą tak łatwo nam, rodzicom zastosować. Warto
zastanowić się najpierw, czym jest ten szlaban. Rodzice postrzegają go jako pewne narzędzie
pomocne w procesie wychowania dziecka, tłumacząc sobie jego zastosowanie zasadą
uczenia konsekwencji swoich działań latorośli. Jednym słowem, chcą dobrze. Jak ogromne
jest ich rozczarowanie, kiedy szlaban nie przynosi zamierzonego efektu. Dlaczego? Po
pierwsze, ograniczenie przywilejów nie wymaga od rodzica wielkiego wysiłku, bo to szybka
kara dostępna od ręki, więc rodzice mają poczucie spełnienia w podjętej natychmiast
interwencji. Podtrzymują w ten sposób swoje przekonanie, że mają wszystko pod kontrolą.
Niestety, jest to przekonanie błędne. Szlaban bowiem niszczy dobrą relację między dzieckiem
a dorosłymi. Wobec ludzi, którzy czynią nam krzywdę bądź są źródłem naszych
nieprzyjaznych doznań, zachowujemy dystans, a często sami bierzemy odwet. Tu już prosta
droga do burzliwych konfliktów między rodzicami a dzieckiem, szczególnie gdy ono wkracza
w wiek nastolatka. Po drugie, ograniczając dostęp do przyjemności, budujemy w dziecku
przekonanie, że to właśnie jest tym najcenniejszym, co posiadamy. W ten sposób rodzice
budują w dziecku przeświadczenie, że na ich piedestale są urządzenia elektroniczne,
a przecież nie oceniają smartfona, komputera czy Internetu jako najcenniejszej rzeczy na
świecie. Po trzecie, odbierając dziecku wolność w decydowaniu o formie spędzania wolnego
czasu, odbierają mu prawo do odpoczynku i rozwoju zainteresowań, a przecież na obu tych
rzeczach im bardzo zależy. Szlaban więc jest nie tylko bolesny dla dziecka, ale też i dla
rodziców. Każda ze stron cierpi. W samotności. Bo mur zaczął już rosnąć, a pierwszą cegłę
wyłożyli rodzice. Warto być świadomym tych mechanizmów, by nie dopuścić do wejścia
w ślepy zaułek, z którego później trudno wyjść. Zamiast z bolącym sercem ograniczać dziecku
to, czego potrzebuje, lepiej porozmawiać, by zrozumiało, co się wydarzyło, z jakiej przyczyny,
jakie to przyniesienie konsekwencje i co zrobić, by zapobiegać takim sytuacjom. Rezygnacja
ze szlabanu nie oznacza rezygnacji z wychowania dziecka, lecz jest oznaką miłości i szacunku
wobec młodego człowieka, który dopiero rozeznaje się w świecie.
Są uczniowie bardzo zdolni, którzy otrzymują dobre oceny, choć niespecjalnie przykładają się do nauki. Inni z kolei, pomimo włożonego wysiłku, zdobywają zaledwie średnie oceny. Jak tu rozstrzygnąć, kto i w którym momencie zasługuje na pochwałę lub nagrodę?
Jeśli przeprowadzimy zawody w pływaniu wśród zwierząt, to ryba wygra ze ślimakiem. Jaką
satysfakcję z wygranej odczuwa mistrz świata w boksie, kiedy po drugiej stronie narożnika
widzi amatora? Jak widzowie ocenią tę walkę, jeśli mistrz wkroczy na ring? Możemy
przypuszczać, że zostanie wygwizdany. I na taki ring wpuszczamy nasze dzieci, ale słyszą
gwizdy tylko te dzieci, które są amatorami, bo mistrzowie za samo stanie w narożniku
otrzymują gromkie brawa. W takim przedstawieniu uczestniczymy jako nauczyciele, kiedy
sypiemy jak z rękawa pochwałami pod adresem zdolnych dzieci, a upominamy te, które nie
spełniły naszych oczekiwań. Co wówczas robimy? U tych zdolnych rozwijamy pychę
i budujemy w nich przekonanie bycia naj, a stąd krótka droga do samouwielbienia
i nieliczenia się z innymi, bo jest tylko Ja, Ja i Ja. U tych słabszych skutecznie zagłuszamy
poczucie wartości, podkopujemy wiarę w siebie i własne możliwości, uczymy wyuczonej
bezradności i wpędzamy w poczucie bezsilności i rezygnacji. Czy tego chcemy? Nie sądzę.
I rodzicom, i nauczycielom zależy na dobru dziecka. Każde jest inne. I każde powinno
otrzymywać i docenienie podjętego wysiłku, i wyraźne podkreślenie tego, co już potrafi,
czego się nauczyło, i pobudzające myślenie pytanie, co zrobić, by było jeszcze lepiej. Taka
informacja oparta na prawdzie jest bezcenna dla tych utalentowanych, i dla tych, który
czasem potrzebują po prostu wyciągniętej ręki, by ją uchwycić, kiedy po ludzku się po prostu
potkną.
Z jednej strony słychać, że liczą się nie tylko stopnie i wygrane konkursy, z drugiej szkoły chwalą się tymi „najlepszymi”. Dostrzegam w tym pewną sprzeczność...
Rzeczywiście ta sprzeczność istnieje. W naszych głowach często sukces to wygrana, triumf,
a jego oznaką jest puchar, złoty medal, podium, pierwsze miejsce. Łatwo więc pokazać
„dowód” na bycie naj, a z namacalnym faktem nikt nie dyskutuje. Problem w tym, że naj jest
tylko jeden. Wszyscy pozostali skazani są na porażkę. Taka perspektywa nie powinna więc
nas popychać do włączenia się w wyścig szczurów, a jednak szkoły ulegają magii rywalizacji,
bo na zewnątrz liczą się rankingi, lokaty, nie cicha praca z dzieckiem. I dopóki i rodzice,
i nauczyciele nie zaczną doceniać cichej, codziennej, pokornej pracy z dzieckiem, polegającej
na budowaniu u niego poczucia bezpieczeństwa, wspierania go w jego rozwoju, zaspokajania
jego potrzeb, nic się w tej kwestii nie zmieni. Mamy wybór. Jako rodzice, i jako nauczyciele.
Możemy nastawić się na sukces – wówczas liczy się to jedno tylko naj okupione strachem,
lękiem, rozpaczą, łzami, cierpieniem wypływającym z poczucia niepewności, bądź możemy
postawić na mistrzostwo, które jest drogą, sprawdzaniem siebie, mierzeniem się ze swoimi
słabościami, nieustanną nauką, ale też i inspiracją do działania, radością z tworzenia,
ciekawością świata, doświadczaniem piękna chwili, świadomością bycia wartościowym
człowiekiem. Co wybierzemy? Półkę z pucharami, dyplomami i medalami czy radość
w oczach dziecka, które jest szczęśliwe, bo inni autentycznie, a nie z zawiścią doceniają jego
pracę.
Jak rozmawiać z dzieckiem o postępach w nauce (lub ich braku) oraz o ocenach? Najczęstsze pytanie rodziców związane ze szkołą brzmi: „Dostałeś dziś jakieś stopnie?”
Pytanie o stopnie to taki apel rodziców o spokój sumienia, że wypełniają obowiązki,
które narzuca im społeczeństwo. Dobry rodzic to taki, którego dziecko jest dobrym uczniem
w szkole, to znaczy nie sprawdzającym trudności, dobrze uczącym się, zdyscyplinowanym
i karnym. Dlatego pytanie o oceny pomaga rodzicom w budowaniu przekonania, że
interesują się edukacją dziecka. To pytanie jednak często buduje przekonanie w głowie
dziecka, że to jego oceny, a nie ono samo jest ważne dla rodzica. Ponadto dziecko, aby
oszczędzić przykrości i rozczarowań swojemu ukochanemu rodzicowi, potrafi zataić
trudności, z jakimi boryka się w szkole. I znów mamy absurdalną sytuację – i rodzice, i dzieci
z wzajemnej troski o siebie potrafią wplątać się w sytuację niekomfortową. Takie pytanie,
które może budzić lęk, lepiej zamienić na pytanie: Czego ciekawego dowiedziałeś się dziś
w szkole? Co dziś fajnego się wydarzyło? Co cię zaciekawiło? Co zaintrygowało? Co
zaskoczyło? Co było trudne? Co zaniepokoiło? To są klucze otwierające inspirującą rozmowę
i budowanie dobrej relacji z dzieckiem.
Jak pomóc swoim dzieciom czy uczniom wzmocnić motywację wewnętrzną? Proszę w tym miejscu krótko wyjaśnić, czym jest owa motywacja wewnętrzna.
Motywacja wewnętrzna jest tą siłą, która popycha nas do działania. Robimy coś dla samego robienia. Działanie dla działania. Osoby zmotywowane wewnętrznie nastawione są na działanie, nie na efekt, dlatego osiągają sukces. Wszelkie niepowodzenia traktują jako część działania tu i teraz, dlatego koncentrują się na rozwiązaniu problemu. Motywowani zewnętrznie dostrzegliby w trudnościach klęskę swoich planów – taki ogromny głaz na ich drodze uniemożliwiający osiągnięcie celu – co skutkuje wycofaniem się z podjętego działania. Co więcej, motywacja zewnętrzna bardzo często skutkuje spadkiem, a nawet zanikiem. Premia, nagrody, wyróżnienia, tytuł pracownika miesiąca mogą niektórych zmotywować do pracy, ale częściej przynoszą efekt odwrotny. Nagrodzonym już się po prostu nie chce. Podobnie jest w szkole z ocenami. One stanowią motywację zewnętrzną, która niweczy radość z działania. Powinniśmy zatem dołożyć starań, by stwarzać uczniom takie warunki, by ta wewnętrzna siła rosła, by chciało się dzieciom chcieć. Jak to zrobić? Warunek jest prosty: zapewnić uczniom autonomię, czyli doświadczenie dokonywania wolnego wyboru (ja decyduję czy chcę pracować w grupie czy też indywidualnie), poczucie bycia kompetentnym (przekonanie, że potrafię to zrobić) i dostrzeżenie istotności, czyli celu (działanie z sensem). Jak to wygląda w praktyce? Wystarczy polecenia zamienić na pytania kierowane do uczniów: Jak planujecie to zrobić? Jak sądzicie, od czego najlepiej zacząć? Jak można by to ulepszyć? Do czego Wam się to przyda? Do czego można by jeszcze to wykorzystać? Umysł dziecka potrzebuje rozruchu zarówno w domu, jak i w szkole. Gotowa recepta nie będzie przydatna, jeśli sytuacja się zmieni. Ale poczucie autonomii, kompetencji i istotności podtrzyma aktywność, pozwoli mu się odnaleźć w nowej sytuacji i przyniesie satysfakcję z podjętych działań.
Jak pomóc swoim dzieciom czy uczniom wzmocnić motywację wewnętrzną? Proszę w tym miejscu krótko wyjaśnić, czym jest owa motywacja wewnętrzna.
Motywacja wewnętrzna jest tą siłą, która popycha nas do działania. Robimy coś dla samego robienia. Działanie dla działania. Osoby zmotywowane wewnętrznie nastawione są na działanie, nie na efekt, dlatego osiągają sukces. Wszelkie niepowodzenia traktują jako część działania tu i teraz, dlatego koncentrują się na rozwiązaniu problemu. Motywowani zewnętrznie dostrzegliby w trudnościach klęskę swoich planów – taki ogromny głaz na ich drodze uniemożliwiający osiągnięcie celu – co skutkuje wycofaniem się z podjętego działania. Co więcej, motywacja zewnętrzna bardzo często skutkuje spadkiem, a nawet zanikiem. Premia, nagrody, wyróżnienia, tytuł pracownika miesiąca mogą niektórych zmotywować do pracy, ale częściej przynoszą efekt odwrotny. Nagrodzonym już się po prostu nie chce. Podobnie jest w szkole z ocenami. One stanowią motywację zewnętrzną, która niweczy radość z działania. Powinniśmy zatem dołożyć starań, by stwarzać uczniom takie warunki, by ta wewnętrzna siła rosła, by chciało się dzieciom chcieć. Jak to zrobić? Warunek jest prosty: zapewnić uczniom autonomię, czyli doświadczenie dokonywania wolnego wyboru (ja decyduję czy chcę pracować w grupie czy też indywidualnie), poczucie bycia kompetentnym (przekonanie, że potrafię to zrobić) i dostrzeżenie istotności, czyli celu (działanie z sensem). Jak to wygląda w praktyce? Wystarczy polecenia zamienić na pytania kierowane do uczniów: Jak planujecie to zrobić? Jak sądzicie, od czego najlepiej zacząć? Jak można by to ulepszyć? Do czego Wam się to przyda? Do czego można by jeszcze to wykorzystać? Umysł dziecka potrzebuje rozruchu zarówno w domu, jak i w szkole. Gotowa recepta nie będzie przydatna, jeśli sytuacja się zmieni. Ale poczucie autonomii, kompetencji i istotności podtrzyma aktywność, pozwoli mu się odnaleźć w nowej sytuacji i przyniesie satysfakcję z podjętych działań.
Na ile oceny szkolne rzutują na wybór dalszej drogi młodego człowieka?
Trudno określić. To indywidualna sprawa. Może być tak, że uczeń jest przekonany
o predyspozycjach w danej dziedzinie, bo otrzymuje dobre stopnie z pokrewnych
przedmiotów. Tymi dziedzinami kieruje się przy wyborze zawodu czy dalszym kierunku
kształcenia, a później przychodzi rozczarowanie i żal, bo wybrana droga nie przyniosła
satysfakcji. Może być odwrotnie. Posiadane predyspozycje zostały skutecznie zagłuszone
brakiem wsparcia ze strony rodziców i nauczycieli. Spójrzmy, jak wielu odnajduje radość
w działaniu dopiero w okresie późnej dojrzałości, kiedy wreszcie wsłucha się w swoje
wnętrze. To właśnie jest istotą wyboru. Wsłuchanie się we własne potrzeby. Ale by to
osiągnąć, dziecko potrzebuje naszej miłości, zainteresowania, wsparcia. Naszej, rodziców
i nauczycieli.
Czy ocena na świadectwie, która jest tylko i wyłącznie wynikiem średniej statystycznej, mówi coś o dziecku, jego zdolnościach, umiejętnościach i wiedzy?
Ocena jest jedynie informacją, w jakim stopniu dziecko zaspokoiło wymagania stawiane mu
przez dorosłych, przy uwzględnieniu braku informacji co do treści wymagań, ich sensowności
i pożyteczności. Ocena to liczba określająca w bardzo subiektywny sposób stopień sprostania
oczekiwaniom dorosłych w zakresie przyswajania wiedzy, rzadziej umiejętności czy postaw.
Świat się zmienia. Proszę spojrzeć, jak na przestrzeni XX i XXI wieku zmieniły się wynalazki,
takie jak pralka, telefon, samochód. Szkoła natomiast wygląda i funkcjonuje dokładnie jak za
czasów naszych prapradziadków. Wówczas celem szkoły było wykształcenie karnych
i posłusznych robotników, odtwarzających podczas zmiany wciąż te same sekwencje ruchów.
Dziś świat potrzebuje odkrywców, myślicieli, poszukiwaczy, entuzjastów, aktywistów,
inspiratorów, nie zaprogramowanych ludzkich maszyn. Dlatego tak ważne jest, by
kształtować kompetencje, oparte na wiedzy, umiejętnościach i postawach, bo tylko
kompetentni młodzi ludzie poradzą sobie w szybko zmieniającym się świecie, a ich poczucie
wartości stanowić będzie tarczę przed przeciwnościami losu i pomoże im stanąć do walki
z życiem i światem z podniesioną przyłbicą. To, jaki będzie świat w przyszłości, zależy od
naszych dzieci. Ale ich kondycja psychospołeczna zależy już od nas, dorosłych. To nasze
zadanie.
Komentarze
Prześlij komentarz